Jakiś
czas temu, w połowie grudnia, zachciało mi się dłuższej przebieżki. Moim celem
jest długi dystans, więc wcześniej czy później i tak będę musiał zacząć ćwiczyć
pod tym kątem.
-
Czemy by nie zacząć w grudniu? – pomyślałem.
Zimno,
wietrznie, ciemno to idealne warunki do tego by przy okazji ćwiczyć silną wolę.
Pobiegłem z planem biegania dwóch godzin, czyli mniej więcej dystansem 20km. To
miał być mój trzeci raz w życiu, kiedy przebiegnę 20 km.
Tak
też zrobiłem. Trasa to Malta w Poznaniu, duże jezioro wokół którego ludzie
biegają, jeżdżą na rowerze, rolkach, i nie tylko (niekoniecznie w zimę ;) ).
Cel – trzy kółka. Przy drugim zbiegając na długą prostą wyprzedził mnie
wolniutko biegacz, którego czułem na ogonie przez ostatnie 500m. W ramach
urozmaicania treningu zrobiłem z niego swojego zająca. Widać trenował pod coś
konkretnego. Przez następne trzy kilometry biegł w tempie ~4:20 co dla mnie
stanowiło nie lada wyzwanie, szczególnie, ze byłem już po 12km. Udało mi się.
Byłem cały czas 10m za nim. Wisienką na torcie było jego zdziwienie, gdy zatrzymując
się odwrócił się do tyłu i zobaczył mnie – tego wolnego kolesia, którego
wyprzedził ponad 10min. wcześniej. Moje ego pęczniało.
Po
dwóch dniach biegałem na moim standardowym szlaku, po parku nad Wartą.
-
Moja trasa, mogę tu ograć każdego – myślałem sobie w momencie, gdy zobaczyłem
przed sobą biegacza w szarym dresie z kapturem na głowie.
Całą
długą prostą przy rzece starałem się go dogonić. I nic. A starałem się bardzo. Tylko
na chwilę byłem w stanie minimalnie zmniejszyć i tak długi dystans dzielący nas,
a było tego dobre 300m. Na zakręcie zniknął z mojego pola widzenia.
-
Pewnego dnia się zemszczę, a teraz czas na plan B – krążyło mi po głowie.
Krążyło,
a raczej majaczyło, przeciwnie do mojego tętna, które było całkiem wyraźne i
odczuwalne. Plan B polegał na tym, by nie dać się zdublować. Jedna pętla liczy
sobie ok. 3,5km. Byliśmy właśnie przed końcem pierwszej pętli. Tamtego dnia chciałem
przebiec w sumie 3 pętle więc biegacz w dresie miał jeszcze 7km. by mnie
przegonić … dystans nie największy, ale czasu też sporo nie miał by to zrobić. Myślałem,
że to bezpieczny plan. Bezpieczny dla mnie. Jak szybko musiałby biec by
nadrobić cały ten dystans różnicy między nami? To zależało od tempa w jakim
biegł i … od mojego tempa.
-
Biegnę swoje, nie ma szans mnie dogonić – byłem pewny siebie jak wiejski
cwaniak na dyskotece w remizie.
Tak
to w życiu jest. Są wzloty i upadki. Uczymy się na błędach, chociaż lekcja
płynąca z tej opowieści nie pochodzi z kategorii ‘błędów’. To zabawa. To cele i
wyzwania. Trzeba podnosić poprzeczkę, najlepiej w dobrym humorze. Ja swoją
podniosłem, nie wiedząc tego, całkiem wysoko. Na tyle, że ta spadła mi na głowę
ucząc mnie pokory.
Biegacz
w dresie na końcu drugiej pętli zdublował mnie. Biegł lekko i rześko. Nie dość,
że upokorzył mój plan to jeszcze biegł wspaniale. To była moja lekcja pokory.
Zadaniem
wilka jest dopaść sarnę, chociaż może być tak, że pewnego dnia to wilk będzie
sarna :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz